Gruzja Wardzia Krzysztof Matys Travel

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Swanetia: Mestia i Uszguli

Mam wrażenie, że zbyt łatwo niektórzy podróżnicy przypisują Swanetii miano „najpiękniejszego” i „najbardziej malowniczego” regionu Gruzji. Zapewne dlatego, że nie widzieli Tuszetii i Chewsuretii. Ale tam dotrzeć jest trudniej i baza turystyczna słabsza. A poza tym nie wybuchła jeszcze moda. A na Swanetię już tak. I to kilka lat temu. Zrobiła się popularna. Część osób po dotarciu do Mestii jest zaskoczona, że tylu tam turystów. Albo mają nawet pretensje, że w Uszguli jest coś więcej poza dziewiczą przyrodą i wieżami z kamienia.

Słynne wieże obronne w Uszguli

Swanetia oczywiście jest piękna. Zasłużenie przyciąga uwagę podróżników. Warto się tam wybrać. Na szybką, dwudniową wycieczkę, żeby zobaczyć najwyższe gruzińskie szczyty i słynne średniowieczne baszty obronne. Albo na dłuższy trekking czy rajd rowerowy. Więcej na ten temat znajdziecie w artykule „Swanetia”.

Mestia
Stolica regionu. Małe, cudownie położone miasteczko. Wśród pięknych gór, w cieniu słynnej Uszby (4710 m n.p.m.). Bogato ozdobiona kamiennymi wieżami - najstarsze z nich pochodzą sprzed niemal tysiąca lat! Są częścią gospodarstw domowych, elementem zabudowy. Żywym muzeum.
Najeżone basztami osady stanowiły trudne do zdobycia twierdze. Broniły niezależności regionu. Służyły też jako schronienie w trakcie ciągnących się latami walk rodowych. Jeszcze 100 lat temu w Swanetii żywym był obyczaj licwri, czyli wendetty.
Zobacz nasz film z Gruzji.

Mestia

O Uszbie tak pisał Aleksander Kuzniecow:

Jej widok zadziwia, oszołamia, przeraża i zachwyca. Ponad dwa kilometry pionowych niedostępnych skał z różowych granitów i gnejsów! Ponad dwa kilometry urwiska nad zielonym kobiercem łąk i nad skrzącymi się lodowcami! Spróbujcie sobie to wyobrazić. Ale nie, nie potraficie, jeżeli nie widzieliście Uszby.

Dojechać tu łatwo. Z Kutaisi i Zugdidi prowadzi asfaltowa droga. W Mestii jest też niewielkie lotnisko. (ale uwaga – ze względu na zmienną pogodę loty często są odwoływane). Zbudowano kilka dobrych hoteli. Poza tym pensjonaty i kwatery prywatne o różnym standardzie. Mestia funkcjonuje jako baza wypadowa. Stąd ruszamy w inne regiony Swanetii.

Poranek w Mestii

Uszguli
Szczyci się tytułem najwyżej położonej europejskiej wsi, 2200 m n.p.m. (O tym czy można uznać terytorium Gruzji za część kontynentu europejskiego piszemy w osobnym artykule).

W zasięgu 3 godzin jazdy z Mestii. Niezbędny jest samochód z napędem na dwie osie. Królują tu terenowe minivany Mitsubishi Delica. Ściągane prosto z Japonii, z kierownicą z prawej strony. Już ta droga jest niesamowita. Piękne krajobrazy. Kilka razy zatrzymujemy się by uchwycić je na fotografiach. Mijamy idących pieszo podróżników i wycieczki rowerowe.

Kilka lat temu pojawił się tu ruch turystyczny. W porze obiadu w Uszguli jest sporo turystów. Odwiedzają niewielkie, ale niesamowite muzeum. Ulokowane w zabytkowej wieży eksponuje tysiącletnie ikony. Fotografują lodowce i kamienne, tradycyjne budynki. Następnie siadają w jednej z knajpek do typowego swańskiego posiłku. To kubdari, czyli placek z mięsnym nadzieniem. Świeżutki, przyrządzony na naszych oczach. Upieczony na blacie tradycyjnego pieca. Żadne półprodukty, mrożonki i odgrzewanie nie wchodzi w grę. Dlatego smak jest absolutnie wyjątkowy. Dla podtrzymania obyczaju zapijamy porządnej klasy czaczą. Turyści kupują jeszcze sól swańską – miejscową przyprawę do mięs.

Uszguli. W tle Szchara

Uroku Mestii dodaje słynna Uszba. Za to nad Uszguli wznosi się Szchara, najwyższa góra Gruzji (5068 m n.p.m.). Latem to piękny widok. Zielone, ukwiecone łąki, a nad nimi biała czapa Szchary. W jednym kadrze da się jeszcze zmieścić kamienne wieże. Cudnie. Dla tych widoków tu przyjeżdżamy.
Tylko część wycieczek organizowanych przez biura podróży ma w programie Swanetię. Dlaczego? Leży z dala od popularnych tras. Dwa dni zajmuje dojazd i powrót. Lepsze hotele trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem i jest trochę drożej.

A co ma zrobić ktoś, kto już widział Swanetię? Powinien wybrać się do Tuszetii lub Chewsuretii. Góry równie piękne, tylko turystów mniej.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys



środa, 25 czerwca 2014

Skalne miasto Wardzia

Dwie godziny jazdy z Bordżomi. Piękne, górskie krajobrazy. Kręta droga wzdłuż rzeki Mtkwari. Bardzo malowniczo. To pasmo Małego Kaukazu. Blisko granicy z Armenią i z Turcją. Południowa część Gruzji.

Twierdza Chertwisi - przy drodze do Wardzi



Jedziemy kręcąc kolejne serpentyny na wąskiej drodze. Nagle pojawia się. Z prawej strony, na stromym zboczu. Skalne miasto. Twierdza i klasztor. Jedno z bardziej znanych miejsc w Gruzji. Często i chętnie odwiedzane przez turystów. Do Tbilisi jest stąd ok. 4 godzin jazdy. Dookoła, przez Bordżomi i Gori. Po drodze mijamy średniowieczną twierdzę Chertwisi. Można też z drugiej strony, krótszą drogą, ale tam jeszcze wyższe góry, kiedyś pod koniec sierpnia widziałem padający śnieg. Droga bardziej uciążliwa, przejazd wcale nie zajmie mniej czasu.

Skalne miasto, a właściwie klasztor i twierdza


Wardzia czasy świetności przeżywała na przełomie XII i XIII wieku. Był to okres rządów królowej Tamar. Tak bardzo szanowanej przez Gruzinów, że tytułowano ją „królem”, a nie „królową”. Kroniki podają, że za jej czasów chłopi stali się jak szlachta, szlachta jak książęta, a książęta byli bogaci niczym królowie. Skąd ten dobrobyt? Gruzja rozwijała się od kilku pokoleń. Dobre czasy rozpoczął pradziadek Tamar, Dawid IV Wielki zwany też Budowniczym. Kraj rozrósł się głównie kosztem muzułmańskiej Turcji. Napływały zdobycze wojenne i trybuty od uznających zwierzchność Gruzji księstw. Kwitło rolnictwo. Poziom plonów zbóż z czasów Tamar kraj osiągnie ponownie dopiero w XIX wieku! Dziś, wokół Wardzi widzimy pozostałości pól tarasowych. Nawet strome zbocza były wykorzystane i obsadzone drzewkami owocowymi oraz winoroślą. Teraz to nieużytki.

Widok z Wardzi na dolinę rzeki Mtkwari

Polityczny grunt przygotował córce Jerzy III, znamienity władca. Wiedział, że Gruzini nie będą chcieli kobiety na tronie. Dlatego koronował Tamar jeszcze za swojego życia. Okazała się wybitnym politykiem. Za zasługi dla gruzińskiego Kościoła ogłoszono ją świętą.

W Wardzi zachowały się piękne freski. Wewnątrz wykutego w skale kościoła Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny, oglądamy przedstawienie Tamar w towarzystwie ojca. Królowa jest jeszcze panną, nie ma chustki zasłaniającej mężatkom szyję i boki twarzy.

Freski z okresu średniowiecza

Dziś możemy zobaczyć co najwyżej 30 proc. Wardzi. Reszta runęła w wyniku trzęsienia ziemi. Mamy więc skalne miasto odkryte, rozłamane. Jakby ktoś odkroił dwie trzecie i rzucił w przepaść. W średniowieczu niełatwo było tu trafić. Pomieszczenia, korytarze i schody ukryte były za skałami. Do warownego miasta prowadziły tajemne przejścia. Dziś, to co zostało, mamy jak na dłoni.

Było to jedno z ulubionych miejsc królowej Tamar. Tu spędzała okres wielkiego postu. Żyła skromnie, umartwiając ciało. Spała na gołej skale, chodziła boso. Ufundowała tu klasztor. Stąd też kierowała wyprawami, które szły na południe, podbijać kolejne terytoria.

Autor w Wardzi

Dziś w Wardzi żyje kliku mnichów. Wykute w skale cele znajdują się na terenie zabytku, od turystów odgrodzone tylko niskim płotkiem. Mnisi pilnują reguł zwiedzania kościoła. Nie wpuszczają mężczyzn w krótkich spodenkach, ani kobiet bez spódnicy – panie mogą je wypożyczyć przy wejściu do świątyni.

Najtrudniej jest zejść z Wardzi. Strome, wykute w skale schody, o wyślizganych i nierównych stopniach sprawiają kłopoty niektórym turystom. Szczególnie jeśli na nogach mają klapki lub słabo trzymające się podłoża sandały. Miejscami schody prowadzą wykutymi w dół tunelami. Za to na dole, nad rzeką czeka na nas dobra restauracja. Mamy więc to, co w Gruzji lubimy najbardziej – rewelacyjny zabytek, piękne widoki, dobrą kuchnie i dzban wina.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys


czwartek, 12 czerwca 2014

Tuszetia – jeden z najpiękniejszych regionów Gruzji

Widziałem już trochę gór, od Himalajów po śliczne góry Siemen w Etiopii. Ale Kaukaz jest inny. Niepowtarzalny. A Tuszetia jest miejscem wyjątkowym. Odizolowanym tak, jak tylko można to sobie wyobrazić. Przez stulecia nie docierał tu nikt obcy. Zachowała dawne, unikalne tradycje i nieskażoną przyrodę. Z każdej strony otoczona wysokimi górami. Przetrwały tu dawne, przedchrześcijańskie wierzenia. Podobnie jak do sąsiedniej Chewsuretii, tak i tu, nie wolno wwozić wieprzowiny.

Kamienne wieże i góry Tuszetii

Samochodem wjechać można od strony gruzińskiej Kacheti. Droga to wąska, górska ścieżka, przejezdna tylko latem. Dostępna jeśli dysponujemy autem z napędem na cztery koła. Jej najwyższy punkt, czyli przełęcz Abano znajduje się powyżej poziomu chmur - 2936 m n.p.m.!

Pamiętam jak jechałem pierwszy raz. Byłem naprawdę pod dużym wrażeniem. Koła samochodu tuż obok krawędzi przepaści. A jakie widoki!

Wyjątkowe miejsce na off road. Dla zaawansowanych, doświadczonych kierowców. Lub w innym wariancie – z lokalnym kierowcą, takim, który dobrze zna trasę i wie jak sobie na niej poradzić.

Od strony Chewsuretii dostać się możemy pieszo – przełęcz Atsunta to 3431 m n.p.m. Na taką wysokość trzeba wejść. Droga to długa i trudna. Zaprawionym turystom organizujemy trekkingi. Z Tuszetii do Chewsuretii wędruje się kilka dni. Ekwipunek i żywność niosą konie.

Nasz samochód na drodze do Tuszetii. Zobacz film z tej drogi

Nie ma tu elektryczności. W całej Tuszetii jest jeden niewielki, państwowy hotelik – obok centrum promocji regionu. Mają tam generator, włączą na życzenie, żeby podładować baterie i nagrzać wodę.

Od kilku lat pojawiają się hostele. Malutkie, prywatne. Raczej coś w rodzaju agroturystyki. Do wynajęcia pokój lub dwa. Warunki raczej skromne, ale za to w jakich okolicznościach przyrody! Przez ostatnie dziesięciolecia Tuszetia się wyludniała. Zima jest tu ciężka. Miejscowi przenosili się do Tbilisi lub Telawi. Teraz wracają. Przynajmniej na lato. Remontują domy odziedziczone po dziadkach i przyjmują nielicznych globtroterów. Magia Gruzji działa tak, że nawet tu docierają obcokrajowcy.

Bajkowe widoki
 
Gruzińskie góry kojarzą się ze Swanetią. To, podobnie jak Tuszetia, region leżący w paśmie Wysokiego Kaukazu. Piękny. Słynny z kamiennych wież obronnych i monumentalnych gór (najwyższy szczyt kraju, czyli Szchara  oraz słynna z niebezpiecznych tras wspinaczkowych Uszba). Zobacz więcej informacji o Swanetii.

Ale Swanetia została już przez turystów zdobyta. Dzięki asfaltowej drodze docierają tu nawet autokary. W Mestii mamy kilka dobrych hoteli. Zrobiło się masowo.

Tymczasem w Tuszetii jest zupełnie inaczej. Cicho, pusto. Idealnie na trekking, na wyprawę dla podróżników szukających takich klimatów.

Krajobraz Tuszetii
 
Tuszetia też ma swoje wieże z kamienia. Zabytkowe, obronne. Ale wyglądają inaczej niż w Swanetii, o innej architekturze.

To istny koniec świata. Na północy wysokie góry odgradzają Tuszetię od terenów należących dziś do Rosji. Po drugiej strony górskiego pasma jest Dagestan i Czeczenia. Macie ochotę na coś więcej niż zwykłą wycieczka? Zapraszam do Tuszetii!

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys

Więcej na ten temat w artykule: „Tuszetia. Góry i wieże z kamienia”.
A tu znajduje się nasz film zTuszetii.

niedziela, 1 czerwca 2014

Niko Pirosmani, malarz Gruzji


Jego prace widzieli wszyscy odwiedzający Gruzję. Trudno je przeoczyć. Reprodukcje zdobią restauracje i winiarnie. Są w przewodnikach, książkach o Gruzji, no i oczywiście w muzeum w Tbilisi.

Reprodukowana w wielu miejscach "Uczta pod pergolą"
Ale nie wszyscy kojarzą nazwisko autora. Niektórzy łatwo przechodzą obok jego obrazów. Na pierwszy rzut oka wydać się może, że to zwykłe pacykarstwo. Kiedyś jedna z pań spytała mnie dlaczego tak dobra restauracja ozdobiona jest tak słabymi obrazami.

Samouk, genialny prymitywista. Ktoś podobny do polskiego Nikifora. Albo raczej słynnego Celnika Rousseau. Kilkadziesiąt lat po śmierci Niko przyszła moda na takie malarstwo. Obrazy Pirosmaniego poznał świat. Zostały docenione i zyskały na wartości.

Niko zmarł w biedzie. To były złe czasy pierwszej wojny światowej i rewolucyjnej zawieruchy. Strach i niedostatek. Nikt nie cenił przymierającego głodem twórcy. Malował na czym popadło, farbami, które udało mu się zdobyć. Wieść niesie, że pomagali mu wytwórcy trumien. Dostawał od nich głównie czarny barwnik, dlatego na wielu jego pracach tyle tego koloru. Próbował zarabiać malowaniem szyldów. Właściciele restauracji i podrzędnych wyszynków odwdzięczali się jedzeniem i szklanką wina. Po latach poszukiwacze obrazów Pirosmaniego przetrząsali strychy i piwnice. Znaleziono kilka starych szyldów, które wyszły spod ręki Niko. Teraz są bezcenne. Zdobią okazały budynek muzeum przy alei Rustawelego w Tbilisi. Są dumą Gruzji.
Zobacz nasz film z Gruzji.

Kopia Pirosmaniego w jednej z restauracji w Tbilisi

Dlaczego akurat Pirosmani? Z jakiego powodu jego twórczość dostąpiła tak dużego zaszczytu? Znaczenie ma oryginalność stylu i odwaga tworzenia, ale liczy się też tematyka. Prace te idealnie wpisują się w wizerunek Gruzji. Stały się jednym z symboli kraju. Niko pasjami malował zastawione jedzeniem stoły i pijących wino, szczęśliwych ludzi. Jego dzieła przedstawiają suprę, a supra jest esencją gruzińskości.

Malował farbą, którą akurat udało mu się zdobyć

Niko Pirosmani (właściwie Pirosmanaszwili). Urodził się w 1862 roku. Jego rodzice pochodzili z Kachetii (centrum gruzińskiego winiarstwa). Imał się różnych prac. Był konduktorem na kolei, później prowadził niewielką mleczarnię. Po jej bankructwie utrzymywał się z dorywczych prac, głównie malowania szyldów. Zmarł w 1918 roku w Tbilisi.

Kolaż z fragmentów prac Niko. W lewym górnym rogu fotografia Pirosmaniego.
 
Ryszard Kapuściński określił jego malarstwo mianem „gruzińskiego prymitywu nałożonego na ruską secesją kupiecką”. Termin oryginalny, ale chyba trochę krzywdzący. Pirosmani był malarzem dużej klasy. Co prawda jego twórczość jest nierówna. Zdarzają się prace nieco infantylne, ale większość jest rewelacyjna. Oryginalna w stylu i niepowtarzalna. Do rozpoznania na pierwszy rzut oka. Najlepsze są uczty. Gruzińskie supry, czyli stoły zastawione jedzeniem i ludzie raczący się winem. Jak namalować coś takiego? Co zrobić żeby nie była to zwykła ilustracja? Pirosmaniemu się udało. Namalował Gruzję.

Obrazy Pirosmaniego można zobaczyć w muzeach w Tbilisi oraz w Signagi, miasteczku położonym w jego rodzinnej Kachetii. Jedno z płócien zdobi też moskiewską Galerię Trietiakowską (w nowym budynku prezentującym malarstwo współczesne). 

Tekst: Krzysztof Matys
Zdjęcia: Eliza Wielgosz, Krzysztof Matys